Dlaczego nie zostałam bohemistką?

Pewnego dnia, z duszą na ramieniu, przyznałam wreszcie, że nie skończę studiów.

Co na to bliscy (a zwłaszcza ciotka)? “Jak to?” “Dlaczego?” “Nie żal ci?” “I co teraz?”

Nie żal mi. Ani lat, których już na uczelni nie spędzę, ani tych już spędzonych. Tak naprawdę wcale nie jest dziwne to, że studiów nie skończyłam, tylko dlaczego je w ogóle zaczęłam.  

Dlaczego trzynaście lat po tym jak z dyplomem magistra inżyniera opuściłam nieklimatyczne mury Akademii Ekonomicznej, znów stałam się studentką, tym razem w bardzo klimatycznym Collegium Maius? Jak wpadłam absurdalny pomysł, żeby pisać doktorat z czeskiego teatru absurdu? Najłatwiej byłoby się wymigać w stylu disco polo: „jak do tego doszło, nie wiem”, ale byłoby to kłamstwo, bo przecież wiem. Zatem wymigam się po angielsku, wymownie przemilczając niechlubne tej historii początki.

Zawsze chciałam studiować coś humanistycznego.

Wyobrażałam sobie te zajęcia kreatywne, te twórcze dyskusje, te studenckie teatry i gazety, w których można się udzielać. Za każdym razem gdy szłam na laboratoria, żeby przez pięć godzin wytrząsać osad w próbkach czy to badać emocje cebuli, patrzyłam tęsknię w lewo na pomnik Adama Mickiewicza, który z kolei nie raczył nawet spojrzeć w moją stronę. Cóż, widocznie nie było mi dane, myślałam wtedy ja, młoda studentka agrobiznesu bez powołania rolniczego.

Po latach zaczęłam studia doktoranckie na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej, żeby się rozwijać, czytać, dyskutować i tworzyć. Ponieważ nigdy wcześniej na studiach humanistycznych nie byłam (nie liczę dwóch weekendów w Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa), nie wiedziałam, z czym to się je.

Chyba liczyłam na to, że to tam doczytam to, co powinno być przeczytane, że otrzymam jakąś odgórną zgodę na tworzenie literatury. Zalękniona i zakompleksiona nie wiedziałam jeszcze wtedy, że taką zgodę mogę sobie dać wyłącznie ja sama. A potwierdzenia umiejętności szukać u czytelników, a nie profesorów.

Z zaskoczeniem odkryłam, że na uczelni nikogo moje pisanie nie interesuje,

o ile nie jest to rozprawa naukowa. A ja nie wiedziałam, o czym rozprawiać i jak. Próbowałam się tego nauczyć – bezskutecznie. Przestałam czytać cokolwiek, bo nie mogłam się zmusić do tego, co czytać powinnam, a z powodu poczucia winy, nie czytałam tego, co chciałam. W efekcie przestałam czytać w ogóle.

Czy mi się studia nie podobały?

Ależ bardzo mi się podobały! Uwielbiałam prowadzić zajęcia teatralne i scenopisarskie. Dzięki temu, że dano mi taką sposobność, spełniły się moje marzenia o zajęciach kreatywnych i twórczych dyskusjach. Poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi, z którymi do dziś utrzymuję kontakt. To tam spotkałam cudowną osobę, która nauczyła mnie pisania scenariuszy szkoleń e-learningowych, czym dziś ochoczo się zajmuję. No i mogłam korzystać z bogatych zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej.

Uwielbiam się uczyć i uwielbiam uczyć, dlatego wciąż to robię.

Rozwijam się w obszarach, które mnie interesują. Uczę pisania kreatywnego, scenariuszy i języka polskiego obcokrajowców. Prowadzę firmę, piszę scenariusze i powieści w moim stylu. I nie napiszę doktoratu.

Czy żałuję?

Oczywiście! Tego, że nie zostałam bohemistką. Jakżesz pięknie by to brzmiało!

Swoje lęki, obawy i uczelniane kompleksy przerzuciłam na Wandę, bohaterkę mojej świątecznej powieści „Wyśniona Gwiazdka”, której tytuł roboczy brzmiał „Czeskie Święta”. Wsadziłam ją do mieszkania na Grunwaldzie, z dwiema córkami, użalającą się nad sobą matką, krytykującą ją ciotką i zapracowanym mężem. Dałam jej pracę na uczelni, żeby prowadziła zajęcia ze studentami i irytowała się wewnętrznie, ilekroć koledzy zwracają się do niej per „pani Wandziu”, siebie tytułując doktorami i profesorami. Wysłałam ją na delegację do Pragi przed samym Bożym Narodzeniem w towarzystwie profesora, który zna się na wszystkim i uwielbia kobietom objaśniać świat. I kazałam jej śnić mocno erotyczny sen, który przypomni jej o tym, kim była dawniej.

Książka wygląda niepozornie i niewinnie.

Niech Was jednak nie zwiedzie tytuł, uroczo migające gwiazdki i pierniczkowo-cynamonowa kolorystyka. To nie jest amerykańska opowieść świąteczna. Już prędzej czeski teatr absurdu.

Podobał Ci się ten wpis?

udostępnij na Facebook
udostępnij na Twitter
udostępnij na Linkdin
udostępnij na Pinterest

Anna Kapczyńska, scenarzystka i dramatopisarka z zacięciem reżyserskim, autorka powieści: dwóch obyczajowych, dwóch kryminalnych i jednej w czeskim stylu.

Strona wykorzystuje pliki cookie. Wszystkie prawa zastrzeżone © 2021

Made with by webCase.pl

Zapisz się do newslettera!