Kiedy lubimy się bać?

 

Zaczyna się zupełnie niepozornie, kusząco, a nawet smakowicie

 

Po kilku godzinach siedzenia przy biurku zauważam, że moja kawa została przeze mnie dawno wypita, zdoławszy uprzednio porządnie wystygnąć. Udaję się więc do kuchni po świeżą, a  przy okazji ciasto, którego nie upiekłam. Ani tego, ani zresztą dziesiątek innych ciast przed tym obecnym. Kiedyś piekłam niemało, a nawet zawodowo, ale nie wytrzymałam konkurencji z córką.  Zuzanna piecze o niebo lepiej ode mnie, więc bez żalu i z ulgą osoby z natury leniwej, przekazałam jej pałeczkę, o którą właściwie nigdy nie prosiłam.

 

No więc wchodzę do kuchni, żeby uzupełnić poziom kawy i nakroić ciasta, żeby na talerzyk sobie nałożyć i czmychnąć z tym zestawem z powrotem do biurka. I jakież jest moje zdziwienie, zmieszane ze zniesmaczeniem, gdy od progu kuchni jestem atakowana przez gwałty, porwania, zaginięcia, zdrady, zemsty, urwane kończyny ludzkie, noże wbijane w plecy, strzały w kolano i tył głowy oraz poćwiartowane zwłoki ludzkie, zapakowane do siatek reklamówek i zatopione w stawie! Atakowana na szczęście tylko przez uszy, bo wspomniana córka Zuzanna, czy to ciasta piekąc, czy gotując klopsy, słucha podcastów kryminalnych, racząc nimi przypadkowe osoby, które się w kuchni znajdą. A ponieważ jest to kuchnia domowa, pełniąca jednocześnie funkcję kuchni firmowej mojej jednoosobowej korporacji, tą przypadkową osobą jestem najczęściej ja. I co? I co, i co! No i wciągam się oczywiście w te krwawe opowieści, bo przecież tak samo jak ona, lubię się bać.

 

No i lubię wiedzieć, kto zabił

 

Jeszcze bardziej lubią się bać moi znajomi z grupy pisarskiej Z_rzyci_artyści.  Dla nich im krwawiej, tym lepiej. Kiedy dyskutujemy na temat obejrzanych filmów, przerzucają się fragmentami tak drastycznymi, że najchętniej zatkałabym uszy, gdybym tylko miała wolne ręce. O tym, jak bardzo Jakubowi jest do twarzy z mrocznym klimatem, można się przekonać odsłuchując jednej z opowieści jego autorstwa:

Szot i niedowierzanie, odc 1: “Maciek”

No i tymi właśnie znajomymi, w towarzystwie wspomnianej córki Zuzanny, udaliśmy się na wycieczkę do Lublina. Myśleliśmy, że oto spotkało nas niewiarygodne szczęście, ponieważ mieszkanie, które wynajęliśmy było niedrogie, bardzo klimatyczne i znajdowało się w świetnej lokalizacji oraz, jak się okazało na miejscu, w całkiem opuszczonej kamienicy.

Stara komoda, skrzypiąca szafa, trzeszczące łóżka, przerażające zdjęcia w sepii na ścianach i okrągły stół budzący jednoznaczne skojarzenia, były może i uroczymi elementami wyposażenia za dnia, ale w wieczornym półmroku nie pozostawały naszej pisarskiej wyobraźni wyboru. W naszych głowach szybko powstała postać mrocznego Huberta, który wynajmuje turystom mieszkanie w opuszczonej kamienicy, a ci którzy przekroczą jej próg, muszą pożegnać się z nadzieją. Wszelki ślad po nich ginie.

 

Baliśmy się na serio

Nikt nie chciał zostać w tym mieszkaniu sam, nawet na chwilę. Nie było mowy, że ktoś będzie się rozkosznie wylegiwał w łóżku, podczas gdy reszta wyruszy do miasta, co miało ten walor towarzyski, że trzymaliśmy się razem przez cały wyjazd. Rano z ulgą opuszczaliśmy mieszkanie, żeby wieczorem wracać z duszą na ramieniu, pozorną wesołością próbując zagłuszyć strach:

Obejrzyj filmik z wejścia do mieszkania

 

No więc jak to jest z tym strachem?

Lubimy, czy nie lubimy się bać? Oczywiście, że lubimy, pod warunkiem, że zagrożenie jest fikcyjne i dotyczy postaci filmowej lub literackiej. Telewizor zawsze można wyłączyć, a książkę zamknąć. A gdyby wymyślony Hubert rzeczywiście odwiedził nas w nocy z siekierą, musielibyśmy stawić czoła sytuacji z lekka niekomfortowej.

Lubimy podglądać i podsłuchiwać o cudzym nieszczęściu i zagrożeniu, ale sami nie chcemy zostać postaciami z krwawej opowieści. Ot i cała tajemnica pisania kryminałów, horrorów i thrillerów. Im straszniej, mroczniej, bardziej tajemniczo i niebezpiecznie, tym ciekawiej. Im gorzej dla bohatera, tym lepiej dla odbiorcy. Nie bój się zatem pakować swoich postaci w paskudne perypetie, niech mają z czego się karaskać. Bo mroczne historie są strasznie wciągające.

Sama dopiero oswajam się z tą wizją. Na stres zazwyczaj odruchowo reaguję żartem, a moja głowa błazna, gdy tylko robi się niepewnie, odwraca się w stronę komedii. Przede mną wyzwanie – napisanie scenariusza, w którym nie będzie miejsca na głupkowaty śmiech. Podjęłam je, bo chociaż lubię się bać, to też lubię odważnie wskoczyć w nieznane. Z zamkniętymi oczami byłoby niby łatwiej, ale jednak trudniej. 

 

 

 

Podobał Ci się ten wpis?

udostępnij na Facebook
udostępnij na Twitter
udostępnij na Linkdin
udostępnij na Pinterest

Anna Kapczyńska, scenarzystka i dramatopisarka z zacięciem reżyserskim, autorka powieści: dwóch obyczajowych, dwóch kryminalnych i jednej w czeskim stylu.

Strona wykorzystuje pliki cookie. Wszystkie prawa zastrzeżone © 2021

Made with by webCase.pl

Zapisz się do newslettera!